Są tacy, co nienawidzą świątecznego zamętu. Godziny spędzane w galeriach handlowych wśród błyszczących wystaw i choinek doprowadzają ich do szalu, palpitacji, łez, depresji i porzygu. Inni z kolei brylują wśród galeryjnych korytarzy niczym lwy salonowe i sunąc lekkim krokiem od butiku do butiku zanurzają się z lubością w pachnących nowością przestrzeniach sklepowych, które oślepiając ferią migoczących światełek mamią obietnicą pustej i lubieżnej świątecznej konsumpcji. Chyba nie muszę mówić do której grupy należę…. No bo przecież już chyba znacie mnie na tyle i wiecie, że… oczywiście do tej drugiej 😀
Może trochę wstyd przyznawać się do tego, że zamiast kontemplować cud boskich narodzin atmosferę świąt odczuwam głównie przepuszczając setki ciężko zarobionych złotych na prezenty, świąteczne kreacje i limitowane zestawy kosmetyków…które oczywiście muszę mieć. Bo są limitowane. Przecież. I już drugiej okazji na pewno nie będzie. Na pewno. Na stówę. Na milion procent. No bo co z tego, że za rok kosmetyki będą dokładnie te same tylko w innych opakowaniach skoro właśnie będą w innych opakowaniach, a opakowanie robi dużą różnicę, no i zawsze jest 1% szans, że ten tusz nie będzie jednak jakimś cudem już za rok dostępny, a nie mogę przecież ryzykować nawet w tym 1% że zabraknie go w mojej toaletce, poza tym potrzebuję go już, teraz, natychmiast! No i co jak za rok nie będzie już 20% zniżki w Sephora?! Co wtedy, ja się pytam, już chyba lepiej wykupić teraz cały asortyment na zapas niż ryzykować, że trzeba będzie kupować bez zniżki, bo potem będę żałować i w brodę sobie pluć, że nie kupiłam wtedy kiedy taniej było……..prawda?… PRAWDA??!!!